Distributed

Charlotte had a distributed boyfriend.

It made her life much easier and better. Finding one person which would meet all her requirements turned out to be a rather daunting task. So she abandoned it in favour of relying on selected aspects of her many friends and lovers.

And it worked like a charm. But when the Blight came and shattered the net, it turned out that keeping one’s relationships in the cloud may not have been the best decision, security-wise.

To Serve and Protect 2

The veetol screamed overhead, flying low and slow, and then the rapid response team hit the ground with a bang.

Well, a rapid response officer would be a more precise term. JACK was a Venezuela veteran, a semi-decommissioned medium assault squad. A full Marine squad consisted of six heavily armed assault drones, but during the pacification of Macaraibo JACK had a total chassis turnover of more than 300% and has suffered some kind of a mental disorder which prevented him from operating on more than four bodies at the same time. They couldn’t just scrap him because of the recent Veterans With Disabilities Act, so he became a one-mind SWAT team.

The sniper rifle fired again, but the combat drone scuttled sideways and the bullet ricocheted off its composite armour, disintegrating in mid-flight in a cloud of tungsten fragments. This time, the shot was triangulated instantly, and another drone fired once. A threat icon appeared on my HUD and then went from red to black right away.

“Move it, Gary.” JACK had a rather grating voice, an affectation common amongst soldier AIs, but now it sounded like sweet, sweet music. “I’ll cover you with Bubbles.”

I moved cautiously forward. Bubbles was closest to me, JACK had obviously placed it there with cover in mind. The combat drone with the painting of Bubbles over the ammo hatch was the oldest and most used up. Its programmable camouflage was a thing of the past, it only had enough juice left in batteries for two hours of combat operation, and it had one faulty leg, but it still scuttled faster than I could run in full gear.

Ubezpieczyciele

Nie można zapamiętać swojej śmierci.

Dlatego trudno mi było z początku uwierzyć w słowa miłego, starszego pana. Chociaż wiedziałem, że coś jest nie tak, kiedy tylko otworzyłem oczy w szpitalu. Nigdzie nie ma tak sterylnych, czystych, idealnie pozbawionych jakichkolwiek zabrudzeń pomieszczeń. Leżałem w łóżku na idealnie białej pościeli, a postawione obok mnie urządzenia wyświetlały wykresy i informacje, mimo że nie byłem podłączony do nich żadnymi przewodami. Nic mnie nie bolało. Drastyczna różnica względem mojego poprzedniego wypadku, kilka lat wcześniej, kiedy obudziłem się oplątany kablami i rurkami i mimo morfinowej mgły czułem ból popękanych żeber i obitych mięśni.

– Dzień dobry, Tomaszu. Nazywam się doktor Perez-Kaczmarek i mam dla ciebie kilka dość szokujących informacji.

Nie odezwałem się, tylko podniosłem prawą rękę i spojrzałem na swoją dłoń. Wyglądała normalnie. Poczułem ogarniające mnie lekkie uczucie zaniepokojenia, ale to wszystko. Chciałem sobie przypomnieć, co robiłem przed przebudzeniem się w tym szpitalu, jeżeli to był szpital, ale nie mogłem.

– Miałeś śmiertelny wypadek motocyklowy.

Słowa, które docierały do moich uszu nie miały sensu. Musiałem być w szoku, to pewnie dlatego nie czułem bólu. Omamy słuchowe?

– Twoje ubezpieczenie krioniczne w Applied Cryonics pozwoliło na zamrożenie po śmierci klinicznej, a kilkadziesiąt lat później dokonano zeskanowania struktury mózgu i układu nerwowego i stworzono dokładną komputerową symulację Twojej osoby. Jesteś cyfrową kopią człowieka przebywającą w rzeczywistości wirtualnej. W zeskanowanej strukturze nie ma ostatnich wspomnień, więc nie pamiętasz, że rano wsiadłeś na motocykl i trzy skrzyżowania po wyjeździe z domu nie zauważył cię kierowca SUVa śpieszący się do domu. Ale obraz jest wart tysiąca słów…

Starszy pan spojrzał na mnie, uśmiechnął się i wykonał lekki wskazujący gest ręką. W miejscu, gdzie przed chwilą jeszcze było powietrze pojawił się wiszący w powietrzu, idealnie czarny, dwuwymiarowy prostokąt.

Stwierdzenie o rzeczywistości wirtualnej nagle stało się niezmiernie przekonywujące.

Na unoszącym się w powietrzu ekranie mogłem zobaczyć nagranie z kamery, jaką miałem zamocowaną na kasku. Zainstalowałem ją głównie z myślą o nagrywaniu co ciekawszych tras, ale używałem zawsze, na wypadek wymuszenia pierwszeństwa przez kierowcę samochodu. To statystycznie najczęstszy rodzaj wypadku i nie chciałem musieć użerać się później z uzyskiwaniem odszkodowania.Po tym wypadku już nie musiałem się przejmować odszkodowaniem. Na nagranym w full HD filmie mogłem zobaczyć, jak dojeżdżam do skrzyżowania, na którym zapaliło się właśnie dla mnie zielone światło. Więc zamiast zwolnić przyśpieszyłem. Zegarów nie było w polu widzenia kamery, ale podejrzewam, że musiałem jechać co najmniej 80 km/h w momencie, kiedy z prawej wyjechał mi SUV na “ciemnopomarańczowym”. Droga z prawej strony była zasłonięta budynkami i w retrospektywie powinienem był zachować więcej ostrożności. Mądry Polak po śmierci.

Oczywiście, kiedy tylko zobaczyłem wyłaniającą się z prawej strony przeszkodę zacząłem hamować, ale dużo mi to nie dało. Gdyby drogę zajechał mi płaski samochód osobowy, do jakich byłem przyzwyczajony z Europy miałbym jakieś szanse, jednak zgubiła mnie miłość Amerykanów do miniciężarówek, ucharakteryzowanych dla niepoznaki na pseudoterenówki. Film był niemy, więc nie słyszałem huku i zgrzytu, z jakim wbiłem się w bok SUVa, ale widziałem jak odbijam się od niego i osuwam na asfalt. Oko kamery spoglądało na bok mojego kombinezonu pokazując bark i kawałek pleców, co nie byłoby możliwe, gdyby moja zdolność obracania głowy była nadal ograniczona kręgosłupem.

– Mam jeszcze dwie wiadomości, jedną dobrą i jedną złą. Zła jest taka, że nie jesteś już człowiekiem i nie przysługują ci prawa człowieka. Stałeś się programem imitującym świadomość, podlegającym ochronie prawa autorskiego i przepisom Konwencji z Zurychu. Zostałeś z prawnego punktu widzenia własnością firmy, która cię zeskanowała. Natomiast dobra wiadomość jest taka, że zostałeś odkupiony przez Universal IS, firmę Unii Europejskiej, gdzie kopiom przysługują ograniczone prawa obywatelskie. Masz prawo do samoskasowania, prawo do posiadania własności i ograniczoną zdolność do czynności prawnych, a w przeciwieństwie do syntetycznych sztucznych inteligencji nie masz wprogramowanego rdzenia etycznego. Jesteś też winny Universal IS spłatę kredytu emancypacyjnego na kwotę ośmiuset tysięcy euro, którą został wykorzystany na zapłacenie CryoScans Ltd. za prawo do wyłącznego dysponowania Twoim skanem. Czy jesteś zainteresowany dobrze płatną, interesującą i trudną pracą, w której będziesz mógł w pełni wykorzystać swoje umiejętności?

An Army of Three

The awakening shock filled me with well known dread of consciousness. Waking up from storage always causes some disorientation and makes it hard to integrate data directly, so the ship was presenting the tactical situation in an audiovisual form. Its coarse voice was commenting on the images unfolding before me within the bridge space.

“Yes, you are correct, prime lieutenant Raei, what you’re seeing here on screen is a gigantic unidentified space vessel rising directly out of the Reservation orbital space.”

An immense triangular spaceship was slowly climbing on a pillar of flame, straight out from the edge of the Protocol-enforced sensor blackout zone. The glyphs scattered around it were showing its orbital parameters, acceleration, probable mass, spectral analysis of the exhaust plume…

“Wait a minute, ship, this giant is CHEMICAL?”
“I’ve checked twice. Chemical-thermal engine, exhaust plume velocity and spectra are congruous with metallic hydrogen stabilised in a fullerene matrix and oxygen as the matrix reducing agent”
“Comms?”
“I’m hailing on frequencies from petahertz to kilohertz, no response so far.”

I zoomed in on the colossal ship. The hull was densely pitted, no wonder it didn’t respond. It was flying blind! Something was definitively not right, my emotions told me. Time to wake up the crew.

“Ship, wake sergeant Torlay and private Weir, set an intercept course and prepare a boarding party.”

Torlay and Weir appeared next to me. They were worse at adapting to sudden instantiation, but then, most people are. Finding people like me is hard, finding people like me who are willing to enlist into the Sol Core Forces is even harder. It’s hardly a glamorous career. One might find oneself suddenly waking up in the company of strangers. And killing them.

Heart Drugs 2

“My parents gave me an implant when I was fourteen, something our parish co-sponsored. Stimulated religious feelings and suppressed sex drive. You know, I’ve never even watched porn until I got married.”

I put my hand on his arm. I reasoned that this was what I would like to have done, were I not on Adfectine. But the only thing I’ve felt was the texture of his clothes, and it was slightly irritating to the touch.

“I’ve heard these things were illegal over in Europe.” I tried to sound supportive. “Parents can’t implant their children without going through three layers of bureaucracy to prove valid medical reasons.”

“Yes, over there, but here, it’s every man’s God given right, to medicate away any problems with their children. Unless you live in California, but you know what they say about California. Bleeding heart liberals, why don’t they move to Europe if they love it so much.”

Urbicide

It was a bright spring morning when Martin Dayton decided to kill a small town. Just as a proof of concept.

He deemed it a totally acceptable manner of demonstrating what he perceived to be a dramatic security flaw in modern cities – the single point of failure in the form of municipal Artificial Intelligence. He decided to target a small town in order to minimise casualties, but accepted the risk that some people will die or be seriously injured, because this would drive his point in much more succinctly than simple financial losses.

As one can surmise, Martin had problems relating to other people.

He was, unfortunately, very good at relating to computer code.

Rewired

I finished the last lines of code and pressed the compile button. Then I relaxed and watched the progress line creep slowly towards the finish line, feeling the rising waves of pleasure coursing through my body.

The code passed verification and compiled successfully, and I came hard. I remembered sex, from the times when I was an analogue creature, flesh and blood and nerves, and it was never as good as the rewired pleasure I got from a particularly good piece of code.

But what nobody told me was how deeply the sex got into my brain before I got uploaded. I purged myself of all the base desires and needs of a biological body, I rewired my pleasure centers, I was a being of pure thought and data and I was still in love.

And my biological primary was still out somewhere in the physical world, fucking my/her wife. I inherited half of our vote, fifteen percent of our cash assets, none of her outstanding loans, and I paid my bioparent twenty percent of everything I made, but the terms of upload/duplication deed were quite clear. The biological Samantha Greer was the only one with a marital relationship with Jane. And Jane, well, she didn’t want to upload. The idea of a digital copy of herself, an immortal sibling-child-clone-whatever, it made her… queasy.

I made her queasy. The woman I loved.

I had it all, money, fame, immortality, and my life still sucked. I don’t know how I could ever think I would get over Jane by simple rewiring.

The things our brains do to us.

To Serve and Protect

“Escalating situation protocol to level RED. You’re weapons free. Calling for backup.”

The professionally calm voice of the dispatcher didn’t help me at all. I was frozen with terror, huddling behind a damaged, burning garbage sweeper and staring in panic at the dead chassis of my partner, cored through the chest by an armour-piercing bullet.

“Officer Callahan, your vital signs indicate a state of distress. Please remain calm, backup will be at your location in four minutes”

I tried to force myself to breathe slowly, but I couldn’t help but imagine the havoc a sniper round would do to my squishy, biological body. My hands seemed to grip the handgun handle of their own volition and I couldn’t force them to flip the cover over the bright red button that would switch the gun to autonomous lethal engagement mode.

It wouldn’t help against a sniper, anyway.

“Officer Callahan, I have notified your medical supervisor and she has released the safety interlock on your injector. Please stand by for combat drug response.”

I couldn’t pry my eyes from the dead body of my Partner, lying on the road and leaking bright green coolant all over the greyish white surface of the pavement. My intellect knew that Pix wasn’t dead. Before we went on patrol, just as every cop went through mandatory drug testing, every Partner went down to the precint’s basement, to make a backup on the offline storage frame. But the fear response in my brain knew what I was seeing – a dead body of my friend, killed by a high-powered, military grade weapon. A weapon that its sights now set on killing me.

Dzień z życia

Cel wjechał w zasięg dwóch z trzech platform. Snajper powiększył okno z widokiem z drony mającej najlepsze pole widzenia, wykonując szybką weryfikację tożsamości. Wszystko się zgadzało z danymi z przetargu. Ograniczał się do czujników pasywnych, więc nie mógł pingnąć rejestracji nadjeżdżającego motocykla, ale w Polsce były zarejestrowane tylko trzy CBR145XM przystosowane do ruchu ulicznego, z zainstalowanym autopilotem i uprzężą. To był bez wątpienia motocykl Elżbiety Darowskiej, a siedząca na nim pasażerka miała wymiary ciała Darowskiej i jej kombinezon. Kask miał irydową, odblaskową szybę, więc nie było widać twarzy, ale przybliżona biometryka szkieletu stanowiła wystarczające potwierdzenie. Spojrzał jeszcze szybko na widok w oknie LiveSky w google.net – czysto, ani śladu policji – i otworzył okno potwierdzenia ataku. Zazwyczaj w tym momencie rozłączyłby się i zaczął już ewakuację, ale warunki przetargu wymagały dostarczenia nagrań z lotów mikropocisków w celu wypłaty 100% wynagrodzenia, więc pozostawił nawiązane połączenie i niewielkie okienko podglądu w prawym górnym rogu okularów. Wyłączył odcięcie audiowideo, dopił parszywą kawę z tekturowego kubeczka, spojrzał na kilka niedojedzonych frytek, chwycił tacę w lewą rękę i ruszył w kierunku wyjścia. McDonalds przy stacji Metra Świętokrzyska stanowił dobry punkt operacyjny, cztery wyjścia dla zwiedzających, kolejne trzy dla personelu, jeżeli znało się kod, spory ruch i trywialne do zhakowania kamery, zazwyczaj i tak średnio sprawne. Niestety, poziom smakowy „kawy” za pięć euro był nawet niższy niż można się było tego spodziewać po cenie. Co gorsza, klimatyzacja znowu nawaliła, a średnie temperatury w marcu wynosiły ponad 23 stopnie.

Nikt nie mówił, że życie zabójcy-hobbysty będzie łatwe. Wyrzucił tacę z resztkami jedzenia do recyklera i wyszedł na ulicę, prosto w marcowy skwar. Chodnikiem wzdłuż Marszałkowskiej jechał powoli sprzątacz – teraz było widać je na ulicach przez całą dobę a nie tylko w nocy. Miasto już szykowało się do obchodów 75 rocznicy wstąpienia do Unii. Zerknął w lewy górny róg pola widzenia: 12:47, 12.03.2079. Ikona trzeciej platformy snajperskiej zabłysnęła na zielono i snajper zgiął palce w geście aktywującym. Dziewięć kilometrów dalej trzy jednorazowe karabiny OpenBarrett wystrzeliły prawie jednocześnie, zsynchronizowane tak, aby ich inteligentne pociski dotarły do celu w tym samym momencie. Karabiny wyprodukowała automatyczna obrabiarka w szemranym zakładzie samochodowym na Pradze, na postawie planów udostępnianych w northam.net przez NRA Heritage Foundation. Snajper jedynie zainstalował je w miejscu zasadzki i dostarczył do nich amunicję – na trzy naprowadzane pociski 13 mm wydał dwa razy tyle, co na wszystkie pozostałe elementy operacji. Ale i tak już cieszył się na prawie pięćdziesiąt tysięcy euro zysku na czysto za jeden dzień pracy, a w zasadzie rozrywki. Byłoby więcej, ale cholerna licytacja w dół przy przetargu poszła ostrzej niż przewidywał. Trzy sekundy lotu pocisków zdały mu się teraz wiecznością…

Heart drugs

Bad dreams. It all started with bad dreams. Drowsy and tired, I told the house to delay the wakeup procedure three times, the maximum I hardcoded in earlier. When the windows finally turned transparent and blasted me with the cold light of the morning I had to hurry to make it to The Hive on time. So I forgot to take my pills.

The feeling of being lovesick struck me three hours later, when the effect of the medication finally wore off, and a random train of associations led my thoughts to Mark’s name. And so, instead of working I moped over the inherent bleakness of my existence and the hopelessness of being in love with a straight man. And it was a terrible, gut wrenching sensation.

Love. How, exactly, did people survive falling in love before the invention of Adfectine?

And to add insult to injury, after fifteen minutes the mood sensors locked me out of my Top Secret clearance workstation and notified my supervisor. This was going to be one of those Mondays.

My work phone, a large, ugly, dumb brick with an archaic, touchscreen-based interface started chiming insistently, displaying the face of Jenna, my supervisor. Bringing private phones into the Hive was of course strictly forbidden, as was bringing any other private possessions. For security reasons, I was wearing federally provided and funded dumb clothing. And the idiot phone on my desk kept ringing, staring at me accusatorily. I placed it next to my ear and listened meekly to an angry tirade, interjecting weakly from time to time to show appropriate contrition.

Ending the conversation was not an option, since Jenna had a higher administrative rank and had initiated the call, so I had to listen to her ramble on about my duties to the great proud American nation and all the innocent civilians, whose lives depended on me being clear headed enough to notice a gem of information in a sea of garbage. This was of course a load of bullshit. The only problem Jenna had with me was that she had to give me a day off, since operational security procedures and safety interlocks on terminals prevented people with significant emotional disorders from working on classified material. And being in love was definitively a significant emotional disorder.

When she finally told me I had a day off and had to come in during the weekend I was enormously relieved. I have already used up all my sick leave for the year, so I had to stock up on pills, stay longer on Saturday and come to work on Sunday, unless I wanted my performance review to suffer, yet at least I had today to wallow in emotions. For a few hours, anyway.

“Oh, and John, you really shouldn’t ride in your condition, you’re liable to kill yourself.”

She just had to stick in a needle at the end, of course. She was right, but I didn’t care. I wasn’t going on the public transit, not today.